niedziela, 23 sierpnia 2015

Zwolnij, kobieto!


W dobie fast foodów, jak najszybszej komunikacji, szybkiej obsługi i w ogóle wszystkiego "raz, raz, tempo!", bardzo trudno nam zrozumieć, że mimo tego całego życiowego pośpiechu, pewne rzeczy będą zawsze szły swoim rytmem. Dużo wolniejszym niż tego sobie życzymy.

Część z Was (w tym także i ja), czasem próbuje naginać możliwości swojego ciała, nie biorąc pod uwagę, że ciało rządzi się swoimi prawami...i swoim własnym tempem zmian. Za dwa tygodnie masz występ. Musisz wyglądać przynajmniej dobrze. Wiele z nas zaraz sobie pomyśli: dlaczego by nie skatować się przez te dni jakąś dietą głodową? Ograniczę racje żywnościowe do minimum, zwiększę ruch do maksimum, a efekt osiągnę szybko!
Szybko, ale niestety nie na długo.

Pewnie nie raz też zdarzało Ci się wyjść z zajęć z tańca z pewnym niedosytem.
- Jak to możliwe, że nie potrafiłam dzisiaj zrobić perfekcyjnie tego nowego ruchu?

Albo może przykład bardziej osobisty, bo jeszcze niedawno całkiem aktualny, czyli rozterki joginki:
- Jak to możliwe, że nie potrafię jeszcze stawać na głowie?
Wobec tego ogromnego dla mnie problemu, ignorowałam swoje własne predyspozycje ciała. Chciałam mieć efekt już i teraz, nie interesowało mnie, czy moje ciało jest na to gotowe. Trenowałam prawie każdego dnia, aż do momentu, gdy odczuwałam silny ból w kręgu szyjnym, który uniemożliwiał mi dalszy trening. Gdy uraz się zaleczył, kontynuowałam to, co sobie postanowiłam. I tak na zmianę.
Po pewnym czasie, gdy mimo starań, pozytywnych efektów nie było za bardzo widać (za to te negatywne owszem), dałam sobie spokój. Trenowałam dalej jak zawsze, ale już nie skupiałam się tak na tym jednym aspekcie. Robiłam swoje, ale nie miałam już żadnych konkretnych aspiracji.
I już.
Pewnego dnia po prostu stało się. Zrozumiałam ruch, tak zwyczajnie. Nie było żadnych fajerwerek, ani treningu wyciskającego mi łzy z oczu. Właśnie w momencie, gdy zdecydowałam się "odpuścić" - spróbowałam i nagle okazało się, że potrafię.


Co znaczyło odpuścić? Oczywiście nie coś w stylu "przestanę się tym w ogóle zajmować, najlepiej w ogóle zrezygnuję z jogi", tylko raczej "będę ćwiczyć dalej, ale w zasadzie czy to umiem czy nie...nie jest to już dla mnie takie ważne". 
Była to dla mnie prawdziwa lekcja! Zrozumiałam wtedy wiele, chociażby fakt, że do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Również i do jogi. Doprawdy, jak dziecinna byłam myśląc, że mogę memu ciału rozkazywać, jak mi się podoba. A oto okazuje się, że ono wie lepiej, kiedy jest na coś gotowe. Umysłem mogę przyspieszyć postępy, ale mogę je też blokować...

Tak jest też z tańcem.
Nie martwcie się, jeśli dziś nie potraficie jakiegoś ruchu. Zaufajcie swojemu ciału, dajcie mu czas. Nie róbcie nic na siłę, na już. Starajcie się zawsze, ale nie uzależniajcie radości z tańca, czy ćwiczeń ogółem od osiąganych efektów. Róbcie dalej swoje, trenujcie, bawcie się tańcem. Umiejętności przyjdą same. Tak po prostu, z upływem czasu, zwyczajnie. Cierpliwości, a wszystko pójdzie dobrze :)

Tutaj droga jest celem...a szczyt osiągamy gdzieś po drodze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz